W rozmowie z BiznesAlert.pl dr hab. Tomasz Aleksandrowicz, profesor Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, Przewodniczący Rady Nadzorczej Zarządu Wywiadu Ekonomicznego oraz ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, opowiada o bezpieczeństwie Polski w kontekście zbliżających się Światowych Dni Młodzieży.
BiznesAlert.pl: Czy Polska może czuć się bezpiecznie przed zbliżającymi się Światowymi Dniami Młodzieży?
Światowe Dni Młodzieży (ŚDM) jako duża impreza masowa o charakterze międzynarodowym z definicji determinuje zagrożenia terrorystyczne i tak też powinna być traktowana. W związku z czym podlega też szczególnej ochronie zwłaszcza, że w grę wchodzą nie tylko zagrożenia terrorystyczne ale chociażby wybuch paniki wśród uczestników. Trzeba zwrócić uwagę na to, że nie ma większego znaczenia fakt, że ŚDM odbywają się w Polsce. Istotne jest to, że samo wydarzenie ma charakter międzynarodowy. Jeżeli już to atak może być wymierzony nie bezpośrednio w Polskę, lecz przeciwko uczestnikom tego wydarzenia, przeciwko jakiejś idei. Tak jest zawsze przy tego typu imprezach. Proszę pamiętać, ze terroryści mają zawsze przewagę nad państwem. Mogą uderzyć w dowolnym czasie i w dowolnym miejscu w sposób przez siebie wybrany. Natomiast państwo nie może chronić wszystkiego przez cały czas i przed każdym rodzajem ataku. Niewątpliwie patrząc przez pryzmat ŚDM zagrożenia terrorystyczne ulegają wzmocnieniu i są rzeczywiście większe.
Czy pańskim zdaniem Polska jako gospodarz Światowych Dni Młodzieży jest przygotowana na ewentualny atak terrorystyczny?
Jedynym sprawdzianem takiego przygotowania jest rzeczywisty atak. Nie da się go symulować żadnym ćwiczeniami, żadnymi rozważaniami teoretycznymi. Jedynym sposobem sprawdzenia poziomu przygotowania jest doświadczenie tego typu zagrożenia. To, że coś się zgadza w teorii nie oznacza, że będzie miało odzwierciedlenie w praktyce. W historii terroryzmu jest wiele takich przypadków.
Czy niedawno przyjęta tzw. ustawa antyterrorystyczna pozwala na zwiększenie poziomu bezpieczeństwa?
Zdecydowanie tak, gdyż zapisy tej ustawy dają szeroko rozumianym służbom antyterrorystycznym narzędzia, które przede wszystkim pozwalają na, po pierwsze, wykrycie planowanego zamachu jeszcze na etapie przygotowania. Umożliwia to nie dopuszczenie do samego ataku. Po drugie, w części dotyczącej kontrterrozymu również dają odpowiednim służbom możliwość bardziej efektywnego działania, co przyczynia się minimalizacji strat i ofiar. Stąd też przy wszystkich kontrowersjach, które na leży rozumieć trzeba uznać, że wspomniana ustawa jest z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa jest czymś bardzo korzystnym.
Wielu przeciwników tej ustawy zarzuca jej zbytnią inwigilację. Czy w dobie zagrożeń atakami terrorystycznymi ta zwiększona inwigilacja ze strony służb zwiększa nasze bezpieczeństwo?
Jest to dość skomplikowana kwestia. Oczywiście im więcej służby wiedzą, tym więcej są w stanie zrobić. Kiedy słyszymy stwierdzenia odnoszące się do zarzutu, że poziom inwigilacji jest zbyt duży należy zadać pytanie: A jaki byłby odpowiedni? Nie ma dobrej odpowiedzi. Te obawy trzeba zrozumieć. Są one naturalne i mamy z nimi do czynienia we wszystkich państwach demokratycznych, które przyjęły różnego rodzaju rozwiązania dotyczące zwalniania terroryzmu. Jedno jest pewne. Im więcej informacji służby są w stanie zebrać, tym większe prawdopodobieństwo, że do zamachu nie dojdzie. Chociaż i w tym aspekcie pojawiają się wątpliwości. Czasami tych informacji jest zbyt dużo i same służby zaczynają się w nich gubić. Tutaj nie ma prostej odpowiedzi. Nie ma prostej recepty.
Czy w świetle ostatniego zamachu na lotnisko w Stambule, gdyby służby wcześniej o nim wiedziały, czy by do niego doszło? Jakby Pan ocenił zachowanie policjanta, który ranił terrorystę ale nie powstrzymał go od detonacji ładunku?
Po wielu latach udało się wprowadzić do polskiego prawa konstrukcję tzw. strzału ratunkowego, a więc sytuacji, w której na zasadzie pewnego wyjątku funkcjonariusz czy żołnierz może oddać strzał w taki sposób, aby bezpośrednio zabić napastnika. Jak bardzo jest to potrzebne, widać na przykładzie zamachu na lotnisku w Stambule, kiedy to policjant strzelił do terrorysty raniąc go, a ranny zamachowiec miał na sobie ładunki wybuchowe, które zdążył zdetonować. Gdyby został zabity – nie zdążyłby tego zrobić. Brzmi to okrutnie i mało humanitarnie, ale taka jest rzeczywistość. Istnieją takie sytuacje taktyczne, w których jedynym sposobem na uratowanie życia niewinnych osób jest śmierć napastnika.
Jestem zwolennikiem przepisu o wyposażeniu żołnierzy i funkcjonariuszy realizujących te zadania w pełną ochronę prawną tak, aby to nie oni się tłumaczyli z tego, że napastnik został zastrzelony. Głównym zagrożeniem dla praw człowieka, naszego życia, bezpieczeństwa nie jest policja tylko terroryści. W związku z tym w naszym interesie leży to, aby policja miała możliwość sprawnego oraz skutecznego działania bez naruszania prawa. To jest właśnie ten przypadek, kiedy funkcjonariusze bezpośrednio realizujący działania kontrterrorystyczne zostali otoczeni silniejszą niż do tej pory ochroną prawną.
Warto się zastanowić kim jest nasz przeciwnik. Terroryści nie są widoczni. Niestety widać ich obecność dopiero po dokonanym zamachu…
To jest problem dzisiejszych czasów. Mniej więcej do połowy XX wieku dało się dokonać precyzyjnego podziału między stanem wojny a stanem pokoju. Na możliwości tego podziału zostały oparte wszystkie przepisy prawa międzynarodowego dotyczące konfliktów zbrojnych i cywilnych ofiar wojny. Nagle na początku XXI wieku okazało się, że mamy do czynienia ze stanem, który nie jest ani wojną ani pokojem. Mamy do czynienia z przeciwnikiem, który nie ma cech wszystkich dotychczasowych przeciwników. Posługuje się siłą w bardzo bezwzględny sposób i atakuje przede wszystkim nie cele militarne tylko tzw. miękkie cele. Klasycznym przykładem jest zamach na World Trade Center czy metro w Londynie. To jest ta różnica, że my jako państwa demokratyczne nie do końca jesteśmy w stanie sobie z nią poradzić. Z jednej strony przeciwnik wymaga od nas stosowania metod w zasadzie zarezerwowanych dla czasów wojny. Z drugiej zaś nie mamy do czynienia z czasem wojny. W ten sposób powstała dziwna hybryda, a więc stan, który ma cechy zarówno wojny jak i pokoju. Wymaga on bardzo specyficznych form reagowania. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że ze strony państwa demokratycznego fakt, iż musimy sięgać po takie metody należy uznać za pewną porażkę. Nie potrafiliśmy zapobiec powstawaniu i zlikwidować źródeł terroryzmu, a do walki z jego efektami musimy wykorzystywać coraz bardziej wyrafinowane metody. Pojawił się przeciwnik, który pokazał nam, że takie metody istnieją, a po drugie zmusił nas do ich zastosowania. Nie jest to budujące, ale trzeba zdawać sobie sprawę z tego zagrożenia.
Czy pańskim zdaniem Polska jako państwo może stać się celem ataków terrorystycznych? Mam tu na myśli nie tylko wspomniane wcześniej Światowe Dni Młodzieży, ale również zaangażowanie polskiego wojska w operację w Syrii.
Terroryzm jest pewną brutalną grą symboli i komunikatów. Swoimi zamachami terroryści przekazują nam pewnego rodzaju informacje mówiąca nam, że mamy się bać, gdyż są od nas silniejsi. Polska nie jest priorytetowym kierunkiem, jeżeli chodzi o cele terrorystyczne. Raczej jesteśmy traktowani jako państwo tzw. drugiego wyboru. To nie oznacza, że posiadamy jakikolwiek immunitet od zagrożeń terrorystycznych. W sytuacji kiedy na terytorium RP odbywają się tego typu imprezy masowe, jak Światowe Dni Młodzieży czy szczyt NATO to fakt, że akurat to jest terytorium Polski dla terrorystów nie ma większego znaczenia. Ważne jest wydarzenie, a nie miejsce, gdzie się odbywa. Rzeczywiście zagrożenie istnieje i jest ono realne.
Rozmawiał Piotr Stępiński
Źródło: www.biznesalert.pl